8. Miszczem Polski była Legia.

z dedykacją dla Didiego.

Po latach w internetach można się dogrzebać takich podsumowań. Na szczęście z mojej perspektywy nie wyglądało to tak dramatycznie. Bo byłem tam wtedy, na stadionie wojskowych, a to co widziałem i przeżyłem, możesz przeczytać pod cytowanym artykułem.

Zadymy na meczach Legii. Największe rozróby kiboli Wojskowych

EKSTRAKLASA 2006, LEGIA – WISŁA

Do kolejnej sporej rozmiarów zadymy doszło w trakcie i po meczu Legii z Wisłą Kraków w maju 2006 roku. Stołeczna policja zatrzymała wówczas 231 pseudokibiców. Zamieszki rozpoczęły się jeszcze w trakcie meczu, gdy część kibiców próbowała wedrzeć się na stadion. Po spotkaniu kilka tysięcy fanów Legii ruszyło w stronę Placu Zamkowego, by tam świętować zdobycie mistrzostwa Polski. Tam grupa młodych ludzi próbowała dostać się do sklepu monopolowego. Gdy właściciel zamknął go, próbowali wedrzeć się na siłę. Następnie do akcji wkroczyli policjanci. Pseudokibice starli się z funkcjonariuszami, a ci, do ich powstrzymania użyli armatek wodnych, gazu i pałek.

x

x

x

Pomimo krótkiej znajomości z chłopakami z Kult Ochrony, coś w nas jednak zakiełkowało. Wymieniliśmy się więc telefonami i zaprosinami, że jakby co, to można walić jak w dym i te sprawy. Zawsze tak się gada, jak to mówią proforma, ale czasem przychodzi taka chwila w której coś ci każe skorzystać z zaproszenia.

W moim przypadku stało się to wcześniej niż mogłem zakładać. Jako miłośnik polskiej ekstraklasy, kolega braci Brożków, piłkarzy krakowskiej Wisły, postanowiłem skorzystać z zaproszenia Darka z Kult Ochrony i pojechać na wieńczący sezon piłkarski 05/06 mecz pomiędzy stołeczną Legią i Krakowską Wisłą. W sumie to najważniejsze w tej wyprawie było to, żeby pojechać tam z bratem, który jak na krakusa oraz nowohucianina w jednym przystało, od oseska był kibicem Hutnika. A nie. Nie Hutnika. Legii Warszawa. Nie do wiary, prawda?

Wykorzystując więc swoje znajomości i możliwości organizacyjne Darka, postanowiłem działać. Pewnego dnia zadzwoniłem się przypomnieć.

– No cześć Daro. Gómi z tej strony. Jak tam leci?

– W porządku! Jak tam Wisła? – zaczepiał mnie, bo wtedy Wisła z Legią przekopywali się co roku o mistrza i jako krakus, temu klubowi zostałem przypisany. A do tego Legia prowadziła w tabeli co dawało Darkowi humorowy handicap.

– Wisła płynie szeroko. Słuchaj wpadniemy z Jackiem na mecz. Jeśli zaproszenie aktualne. Kupisz nam bilety?

– Aktualne? Zawsze. Bilety? A po co? Tomasz, od kilku kolejek są popsute bramki, ja mam dwa karnety na krytą, mój i szwagra. Najpierw my wejdziemy, podam ci karty przez płot i wejdziesz z Jackiem. Pasi?

– Pasi jak diabli!

– No i śpicie u mnie, na Ursusie! Popijemy!

– Wspaniale! Jak długo na Wawelu….

– Hehe. Przestań. Tylko Legia! Tylko Warszawa!

To był taki czas, że sporo wtedy na Wisłę chodziłem. Jako miłośnik kopanej oraz jako pomocnik redaktora Białońskiego wtedy piszącego dla Wyborczej, który wpisywał mnie jako swojego współpracownika, więc pomagałem mu zawracając dupę piłkarzom po meczach, trenerom na konferencjach prasowych i wszystkim innym znanym z boisk czy telewizji. Byłem rzepem a oni psim ogonem. Nie wszyscy się cieszyli z tego powodu.

Organizując akcję”wyjazd na mecz”, liczyłem, że będzie to decydujące o Mistrzostwie Polski spotkanie. Tak się jednak nie stało, bo Legia odskoczyła i miała mistrza zaklepanego, Wisła była druga o potem długo, długo nic nie było widać ani słychać. Liga była zdominowana przez krakowsko warszawski duet. Więc choć mecz był teoretycznie bez stawki,  pozostała jednak gra o prestiż, który w przypadku tak zwanych Derbów Polski, miał niebagatelne znaczenie, zwłaszcza wśród nas kultowców. Piłką interesuje się bez mała cały zespół Kultu z Kazikiem i Piotrkiem menadżerem na czele oraz ochroną i techniką . Podobnie bywało i bywa przy rywalizacji Warszawy z Cracovią. Przeżywamy to równie mocno.

W dzień meczowy stawiliśmy się u Państwa Niepotów na lokalu koło południa. Zjedliśmy obiad, wypiliśmy trochę wódeczki i z Darka szwagrem pojechaliśmy na Łazienkowską. Z dwoma karnetami na czterech. Kurde, jak dobrze zrobiliśmy, że pojechaliśmy dużo wcześniej, bo na miejscu czekała na nas przykra niespodzianka. Okazało się bowiem, że na ostatni mecz, który cieszył się wielkim zainteresowaniem i biletów nie było na niego od dawna, zostały naprawione może nie tyle bramki wejściowe, co czytniki elektroniczne rejestrujące wchodzących posiadaczy karnetów i biletów.

Pierwsi weszli gospodarze, Daro i szwagier, brat stanął w kolejce a ja czaiłem się przy płocie, co chwilę odganiany przez służby porządkowe. Po chwili pod płot podszedł Daro.

– Kulwa mać. Dzisiaj czytniki działają – kolega czasem z lekka seplenił – ale powinniście wejść. Jak się nie uda, coś wymyślimy. Na razie próbujcie. Jesteśmy na telefonie.

– Dobra, spróbujemy.

Pokrótce przedstawiłem bratu sytuację, która była niewesoła i postanowiliśmy zagrać vabank. Byliśmy blisko jak nigdy pierwszej wizyty na Legii i to w takim meczu. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Po pierwsze spokój. Udawany, zagrany jak na filmie, bo w środku byłem tykającą bombą, brat zresztą też. Kiedy nadeszła nasza kolejka, przyłożyłem karnet do czytnika. Czytnik zamruczał na czerwono. Na szczęście tylko czytnik działał, a za wpuszczanie odpowiadał człowiek a nie jakieś blokady. Człowiek ochroniarz, więc raczej nie intelektualista i w tym wyczułem szansę, oraz w coraz większej kolejce za naszymi plecami. Strzegący bram do wojskowego raju pan nabrał prędkości w ocenie sytuacji dokładnie w chwili kiedy go mijałem, a czerwony sygnał zamigotał w kontakcie z kartą którą miał brat.

– Stop. Gdzie? Wy już weszliście na stadion. – wypalił do nas.

– Jak to weszliśmy, skoro dopiero wchodzimy? – zbijałem jego pewność siebie z tropu.

– Wasze wejście zostało już zarejestrowane. – błysnął  słownictwem którego się po nim i jego wyglądzie nie spodziewałem i to mnie rozluźniło oraz przywróciło wiarę w szeroko pojętą ludzkość .

– Oczywiście że zostało zarejestrowane. Jesteśmy kibicami tfu Legii. Przyjechaliśmy z Krakowa. Wchodziliśmy przez o! – tutaj pokazałem bramkę pierwszą, a my utknęliśmy na trzeciej – tamte wejście. Ale brat nie zabrał aparatu fotograficznego z auta – poklepałem aparat wiszący mi na klacie – i musieliśmy się wrócić. Nie mieć zdjęć z koronacji? Słabo by było, co nie? Tyle jechać.

Mówiłem dość szybko, żeby ochroniarz miał problem z przetwarzaniem otrzymanych informacji, a ja w międzyczasie przesunąłem brata przed siebie i wtedy do gry włączył się ktoś o poziom wyżej w hierarchii ochroniarskiej. Ten ktoś miał robotę siedzącą w budce kasowej. I wyglądał groźniej, zwłaszcza z mowy, bo z sylwetki to tylko głowę mu było widać.

– Te, młody co się tam kurwa dzieje? – zapytał swojego kolegę.

– A nic. Byliśmy po aparat. – byłem szybszy i kłamałem jak z nut. – A już wchodziliśmy raz i się wróciliśmy. Po aparat, do auta. Mamy go, o! – pokazałem unosząc w pole widzenia budkowego moją Minoltę – A teraz już wchodzimy na zawsze. Nie będziemy już wychodzić.

– Kurwaaaaa! Ruchy. – kolejka za nami ożyła z niecierpliwości i emocje zaczynały w niej buzować.- Długo będziemy tu stać?

– Co się tak pierdolicie? Legiaaaaaa! Warszawaaaaaaaaaaaaa!

– Ce. Ce. Cewuka. Cewukaes Legia! Ruchyyyyyy!

– Nie wpuszczaj! Nie wpuszczaj nikogo! Stać! – wyższy rangą z budki darł japę i tego się złapałem jak tonący żyletki.

– Słyszysz? Masz ich nie wpuszczać! Ni-ko-go!– Powtórzyłem rozkaz z kasy, po czym przepchnąłem brata za ochroniarza, sam stanąłem też za nim, po czym odwróciłem go w stronę kolejki, rozłożyłem mu ręce jak do ukrzyżowania i ryknąłem – Masz ich kurwa nie wpuszczać.

I zanim ten co siedział wygramolił się ze swojego bunkra, my już byliśmy przy wejściu na trybunę, lawirując kłusem pomiędzy kibicami. A tam czekała kolejna kontrola.

– Karnety poproszem! – kolejny, tym razem odpicowany bodyguard w białej koszuli nas zaczepił. Temu na szczęście elektronika nie pomagała i się do nas nie sapał. Więc szybko wleźliśmy, żeby zgubić się na trybunie krytej, na prawo od trybuny VIP-owskiej, gdzie czekali na nas koledzy.

– Kulwa! Tomek, mało co nas nie wpuścili na trybunę bo ci karnety dałem a tu też sprawdzali. Ale jakoś się udało. I wam też! – Darek raczej był w szoku, że dotarliśmy na zawody.

– Nam też. Się udało. Jakoś. – odpowiedziałem cały roztrzęsiony.

Kiedy emocje z wejściem na stadion opadły, zaczął się mecz a ja dostałem smsa:

„ Podobno jesteś na Legii. My gramy na juwenaliach UW na dziedzińcu. Informuj co tam.” – nadawca Piotr Wieteska.

„ Dobra. Na razie zero zero” Tomasz Gomółka.

W 33 minucie Paweł Brożek ukłuł. Piotrek, jego brat bliźniak mu podał i było 1-0 dla Krakowa. Po bramce poderwałem się na równe nogi, podniosłem zaciśnięte pięści w górę i już miałem wypalić „Goooooooool” kiedy poczułem na sobie wzrok dziesiątek oczu z przepełnionej i pierwszy raz tego dnia milczącej trybuny. W ostatnie chwili pięści poluzowałem, złapałem się za głowę i zakrzyknąłem:

– Jeeeeestzus Maria kurwa mać! Ale nam strzelili. – i usiadłem szybko, dalej bacznie obserwowany przez wściekłych kibiców Legii, którym nie mieściło się w głowie, że jakiś krakus może być na trybunie, skoro nikogo z kibiców Wisły nie wpuszczono na mecz. Całe szczęście brat był w koszulce miejscowych i to studziło emocje, kiedy połapali że jesteśmy razem. Niepotowie siedzieli kila miejsc dalej.

Na zewnątrz udawałem zmartwionego, za to w środku kipiałem z dumy. Bo chociaż mistrz był już przegrany, to „tryumfy Króla Wiślackiego” nad mistrzem na jego stadionie miały swoją wymowę. Złapałem za telefon i wysłałem szybko esemesa:

„ 0-1. Paweł Brożek, Wisła Kraków” TG

„Dzięki! :)” PeWu

Do przerwy nic się nie zmieniło. Za to potem… Szkoda gadać. Więc napiszę jak było.

W 48 minucie stadion zawył z radości, więc skorygowałem wynik koledze:

„1-1. Vuko” TG

„ ;)” PeWu

Mecz nabrał rumieńców i co chwilę kotłowało się raz po raz pod jedną i drugą bramką. Ale groźniejsi byli Legioniści, więc wysłałem esemesa, tak koło 70 minuty:

„ Dobry mecz. W sytuacjach bramkowych 2-1 dla Legii” TG.

Po kilku minutach dostałem odpowiedź.

„Super. Kazik ogłosił wynik ze sceny. Tłum wiwatuje dla naszego korespondenta: Gómi, Gómi!:)” PeWu

Uśmiechnąłem się dumny, schowałem telefon i zanurzyłem się w finale ekstraklasy. Do 83 minuty, kiedy znowu esemesowałem na dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego:

„2-1. Penksa. Wisełka!”TG

Zamiast zwrotnego esa zamruczał telefon. Spojrzałem na dzwoniącego. Piotr Wieteska. Odebrałem.

– Tomuś! Jakie 2-1 skoro Legia prowadziła 2-1? Gola nie uznali dla Legii czy co? Co tam się dzieje?

Zdębiałem bo przecież nic o prowadzeniu Legii w stosunku bramkowym dwa do jednego nie pisałem.

– Jak to prowadziła? Aaaaa. No tak. W sytuacjach podbramkowych, takich stuprocentowych. Ale nie w golach.

– O kurde. Ale mnie zrobiłeś. To ja już nic nie przekazuję, bo nas …

– Słuchaj, pisałem o sytuacjach, nie bramkach, źle mnie zrozu…. – i na tym się skończyło moje tłumaczenie, bo z drugiej strony już piszczało pi. pi.pi.pi. czy jak to tam telefony komórkowe oznajmiają koniec połączenia.

Ale dałem po jajcach swoją nadgorliwością. Esemesowanie jest srebrem a nieesemesowanie chyba złotem, pomyślałem i powróciłem do zawodów, które nasza krakowska drużyna co prawda wygrała, ale złoto za całość przypadło rywalom.

Po meczu Daro stanął na wysokości zadania i wkręcił nas pod szatnię zespołów. Wisły już nie było, za to szwędali się  Legioniści dumnie prezentując złote medale dla najlepszych. No dobra, dla pierwszych, bo w tej erze najlepsza była Wisła Cupiała. Brat stał z rozcapierzoną gębą jakby śnił. A ja podchodziłem, gratulowałem, łapałem za medale żeby poczuć ich siłę i moc. I jak by tego wszystkiego było mało na jedno popołudnie, Daro załatwił wjazd na bankiet który był na bocznym boisku. Co prawda mało kto na niego dotarł z piłkarzy, przynajmniej jak my byliśmy, bo po kilkudziesięciu minutach musieliśmy się zbierać. Kilka wódek jednak pękło, zanim Darek dostał telefon z pracy, że piłka piłką, mistrz mistrzem ale na mieście nastąpiła boruta albo inaczej kibolski armagedon i ma pojechać do pracy.

Nie wiem gdzie Darek pracował, bo się tym nigdy nie interesowałem. Może w schronisku dla zwierząt? Albo raczej był weterynarzem, co jest całkiem możliwe, bo psem czasami od niego było czuć. I innymi sierściuchami. Może psiaki ludziom pouciekały po tej fecie, ogniach sztucznych i wybuchach i on miał to poogarniać? Pewnie przychodnie weterynaryjne miały dyżur jakiś meczowy czy co? Tak mogłem wtedy pomyśleć, bo w myśleniu jestem dobry.

Podjechaliśmy więc pod komendę. Darek stwierdził, że jak się przedmucha i wykaże, że dwa promile już ma w sobie, to mu w tej jego robocie dadzą spokój. A skoro piliśmy od południa, piliśmy po meczu, to taki wynik był możliwy. Darek pobiegł jak do siebie, a my przyglądaliśmy się jak na komendę zwożą kibiców. Miałem wrażenie jakby noc komend była, czyli coś na kształt nocy muzeów, kiedy to za darmoszkę można zwiedzać wybrane miejsce. Noc komend w stolicy! Samo piękno.

Po kilkunastu minutach Daro wrócił.

– Chłopaki. Jaki tam kocioł jest! Podobno starówka po meczu w proch rozwalona. Ale jaja.

– No a ty co? Idziesz do pracy?

– Toooomuś. Ja? Z takim wynikiem? – i pomachał mi jakimś świstkiem przed oczami – Jedziemy do mnie. Świętować! Co Jacuś? Mistrzem Polski jest Legia…. – poleciało na całe gardło przez otwarte okno i mogę przysiąc, że niejeden policjant wziął i był się wtedy uśmiechnął na to Darkowe śpiewanie, tej ciepłej nocy 13 maja 2006 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.