4. Gdynia 25.10.2019

4. Gdynia 25.10.2019

Przelot busem na trasie Mielenko – Gdynia, trochę czasu trwa, więc żeby było milej zacząłem opowiadać różne kocopoły. Na siódmym kilometrze bus się zatrzymał i chciano mnie z niego wyrzucić. Koledzy…

Ponieważ towarzystwo nie było zbyt gadatliwe, a słuchać mnie to już w ogóle nie potrafiło, postanowiłem się w czymś zatopić. I wybrałem Anty Radio, które leciało w tle. Poprosiłem o podkręcenie volume i zrzucenie dźwięku na całego busa, ponieważ leciał program kulinarno muzyczny z wieprzem w tle, Pawła Lorocha, Gastrofaza. A dokładniej, z tym co się z takiego wieprza wpieprza. I po trzech godzinach słuchania już wiem, że wszystko. Zresztą wieprze oporządzałem na wsi, z dziadkiem Marianem, choć nie wszystko konsumowaliśmy, co wymieniono w audycji. Dziś, będąc mądrzejszym o wysłuchany program, zakładam, że było by inaczej.

Fajne opowieści od słuchaczy, przeplatane były dobra muzyką i wszystko się zgadzało. A najbardziej to, że przestałem, zasłuchany w prowadzącego, gadać. Ale potrzebowałem jakiegoś kontaktu międzyludzkiego, i pięć sekund po usłyszeniu adresu imejlowego do prowadzącego, postanowiłem sobie coś skrobnąć, z nadzieją, że usłyszymy to na antenie. Oczywiście ekipie busowej nic nie powiedziałem, żeby zaskok był większy. Ale minęła godzina i nic. Do tego Pan Roman zatrzymał pojazd na stacji, w celu dostarczenia do płuc nikotyny i nikt audycji już nie słuchał. Ale cierpliwi będą nurzać się w radiowym raju, jeśli tylko doczekają, jak mówi Antyradio.

Po kolejnym utworze muzycznym, prowadzący zaczął kontynuować program:
„ A teraz przeczytam wiadomość od Pana Goomiego, który obecnie podróżuje z ekipą na trasie zespołu Kult. Pan Goomi pisze nam tak:
Jedziemy z Koszalina do Gdyni, technika Kultu, jesteśmy w trasie pomarańczowej i Pana słuchamy. Z głodu Kajetan się ślini na myśl o schabowym z ziemniakami, a Pan Roman to by goloneczkę obrobił. Kiedyś był w Krakowie na rynku lokal z zajebistą golonką na sposób węgierski. Chodziliśmy tam z Kultem. Ale to było dobre! Niech schabowy będzie z nami!
Pisze nam Pan Goomi.
A ja pozdrawiam i przypominam, że zespół Kult rozpoczął dopiero trasę i zagra jeszcze w …
Tu wymienił wszystkie miasta jakie nam jeszcze pozostały, pozdrowił naszą szajkę i przeszedł do dalszych wiadomości”

W busiku zapanowało zdziwienie, zaskoczenie i kiedy umysły pasażerów przeanalizowały to co właśnie usłyszały, zapanowała radość i duma. Kajetan nawet mi pogratulował niespodziewanej akcji. Fajnie to wyszło! Jak diabli Panie Pawle.

Po takiej akcji nie pozostało już nic innego, jak tylko dostarczyć Pana Goomiego z kolegą Pancernym pod sam hotel. Godzina była piękna i świat Gdyni stał przed nami otworem. Oszalałem i zacząłem planować jak przeżyć do koncertu. Może te takie kule? No ten, jak mu tam? O bowling! A może spacer nad morze? Zobaczyć po raz trzydziesty ósmy Dar Pomorza, statek wojskowy Burza czy Grzmot, zjeść zupę rybną, strzelić browara i kupić pamiątkę? Albo skorzystać z zaproszenia Dżola i jechać na koncert Roksany Węgiel, u której Grzegorz został nadwornym świetlikiem?

Wszystko legło w gruzach po wejściu do pokoju. Bowling był jeszcze nie czynny i nikt nie chciał ze mną zagrać, wszystkie dary wodne widziałem pięć razy pod rząd przez ostatnie dwa lata, Roksany ze strony muzycznej i osobistej nie znam,więc odpaliłem tivi, i zaległem w barłogu. Ubogi wybór hotelowej telewizji pogrzebał i ten zamiar. Zostawiłem więc na jakimś anglojęzycznym programie informacyjnym i zabrałem się za kontynuację przygód nadinspektora Mocka. W połączeniu tego z drzemką, dostałem zastrzyku niebywałej regeneracji, co z kolei zaowocowało wyruszeniem na próbę zespołu Kult i decyzją o pozostaniu na miejscu koncertu do jego rozpoczęcia.

Decyzję podjąłem tym łatwiej, że odpowiednio wcześniej, mieli zjawić się serdeczni gdańscy znajomi, Madzia z Karolem i Karoliną, córką Karola. Z tej okazji wyskoczyłem do pobliskiego centrum handlowego i dokonałem zakupu Prosecco, które chodziło za mną od samego rana. Ten napój gazowany, podkręcony sokiem z czerwonego grapefruita, nauczył mnie pić Karol, rok wcześniej, kiedy, jeszcze z nieoficjalną Notoryczną Narzeczoną, bawiliśmy w gościnie u Karoli podczas dwudniowego popasu w trakcie trasy pomarańczowej w Trójmieście. Razem ze mną, częścią techniki i częścią zespołu, pozostał też Pan Kazimierz, przez którego Karola poznałem i polubiłem bardzo.
Niestety Madzia, żona Karola nie dotarła do nas, z powodów zdrowotnych, i tym sposobem wypiłem tego Prosecco, kilka gram więcej. Ale to przecież prawie nie alkohol, więc się takie coś nie liczy.

Czas do koncertowy mijał nam bardzo szybko i fajnie. Kazimierz opowiadał historie z życia, każy z nas też coś dorzucał od siebie, powspominaliśmy Teneryfę, na której mieliśmy przyjemność przebywać wspólnie, popaliliśmy papierosów, postudiowaliśmy prasę i witaliśmy kolejnych gości zespołu, którzy licznie przybywali na bekstejdż. Jeśli wspomnę, że pojawił się nawet Lechu Gnoiński, mój współziomek z Krakowa, dziennikarz, pisarz, wraz z kolegą radiowcem, Kamilem Wicikiem, to sami rozumiecie jakież było moje zaskoczenie.. Zaraz po nich doszła Olga Bieniek, sprawczyni wspaniałego filmu o Kulcie, z przyjaciółką a na koniec dotarła Marta, która sprawiła części Kult Ochrony, jak co roku, objazd do kultowej knajpy w Sopocie. Z takim towarzystwem było więc przemiło. Aż chciało się pod ich czujnym okiem harować pod sceną za dwóch.

Ponieważ w Gdyni koncert odbywa się w hali sportowej, to wszystko jest większe, nawet skład Kult Ochrony, która w tym roku wystąpiła, patrząc od lewej strony publiczności, w składzie: Guma, Goomi, Pan Pancerny, debiutant Kuba i Daro. Zawsze jest trochę strachu z naszej, rutyniarskiej strony, jak nam do pomocy staje świeżynka. Ale jak zawsze daliśmy radę. Bo przecież jedna osoba, która się prawie nie połamała, nie może obrazu naszej wspaniałej roboty popsuć. Gdynię, osobiście bardzo lubię. Przestrzeń, frekwencja ponad dwutysięczna, wspaniałe warunki do pracy, czyli profeska barierki, przestrzeń do łapania i zabawy. Jednym słowem, zawodowo. Roboty było tak w sam raz. Ani za dużo, ani za mało. Publiczność miła, kilkanaście twarzy znajomych i prawdziwa rodzynka na cieście: nielatający Pan Ptak, reprezentant Kult turystów, który to w tym roku będzie obecny na całej trasie. Jak usłyszałem w kuluarach, nie miał siły latać i prześledził sztukę siedząc wygodnie na trybunach. Paweł! W imieniu sekcji łapiącej zespołu Kult: DZIĘKUJEMY!

Jednak miałem też swoją Golgotę, którą przyjąłem zaskakująco nie nerwowo, zapewne z powodu przyjętego wcześniej kubeczka Prosecco z grapefruitem, oraz lewoskrętnej witaminy C. Otóż mój sektor obrał sobie za swoje rykowisko, taki średniego wzrostu, ale słusznej wagi, bez koszulkowiec. Teraz zamknijcie oczy, natrzyjcie swój korpus smalcem, nagrzejcie sobie pokój do plus trzydziestu stopni Celsjusza, i powiedźcie po nim dłońmi. Po karku, po klatce piersiowej, po plecach. Potem powąchajcie się pod nie mytymi pachami, i będziecie wiedzieli, mniej ale nie więcej, jak to jest. Bo my takie coś musimy bezpiecznie wylądować. A to wije się jak węgorz, wymyka z objęć jak meduza, oporuje jak osioł i jeszcze jest dumne jak paw, że lata goły do pasa. A fujjj. Madier fakier.

W trakcie roboty nadszedł tez ten moment, którego bardzo się obawiałem. Są takie utwory Kultu, które kojarzą mi się z Tatą. I ze śmiercią. I bałem się bardzo, jak ja je przeżyję. W trzeci dzień naszej trasy, koledzy zagrali „Zegarmistrza Światła” i niestety, oczy zaszły mi łzami i popuściłem. Ale nie opuściłem stanowiska pracy, czego nie mogę obiecać jak zagrają „ Komu bije dzwon”. Ten utwór wysłuchałem w najcięższych chwilach kilkaset razy. I wyłem przy nim jak bóbr. Więc zobaczymy jak to będzie. Z każdym dniem jest lepiej, ale nigdy już nie będzie tak samo. Bez Taty jest mi strasznie ciężko i smutno.

Należy w tym miejscu wymienić tez obecność prawdziwych Mistrzów w swej profesji, chłopaków z Poznania, z firmy Fotis, z którymi żeśmy nie raz i nie dwa, konie kradli po całej Polsce, i których obecność i wyposażenie we wszystko czego tylko potrzeba do szczęścia, jest nieoceniona. Brawo Wy!

Po wydarzeniu muzycznym, które przeciągnęło się do godziny, bez mała dwudziestej trzeciej, bez specjalnego napięcia, postanowiliśmy w tempie umiarkowanym, przenieść się do hotelu, gdzie po robocie przy sobocie, można było popuścić lejce spożycia. Ricardo zabrał zespół, Karol, taksówką, Kazika i Karoline, Marta Kult Ochronę i znowu zostałem z Panem Pancernym na sam koniec, jak dwa samotne palce w dupie. Na szczęście daleko nie było, i po dwudziestu minutach tłumaczenia oczekującym na autografy fanom niedobitkom, że Kazik już pojechał precz, wymianie spostrzeżeń z trasy z przedstawicielami Kult Turystów, Ricardo podjechał i ruszyliśmy, przez stację benzynową, do hotelu. A miałem jeszcze pomysł, żeby wyskoczyć na koncert Exploited, który organizował w Gdańsku Jasiu Krzeczowski, ale było już za późno i pogo bym nie zatańczył raczej.

Ponieważ startowałem na chatę skoro świt, o 6.18, to postanowiłem pożyć jak bractwo trzeźwości z naszej mistrzejowickiej parafii, na zero w alkomacie. Niestety, pod stacją przypomniałem sobie, że zyskałem godzinę na coś przyjemnego, ze względu na zmianę czasu z letniego na zimowy, i tym przyjemnym postanowiłem uczynić trzy piwa urozmaicone spritem. 
Pod hotelem trwało mini spotkanie towarzyskie Karola i Karoliny z częścią zespołu. Przyłączyłem się, a Pan Pancerny ruszył na spotkanie w gronie ochroniarskiej elity. Przy porywistym wietrze powspominaliśmy nasze wspólne koncerty z innymi około kazikowymi zespołami i po godzinie opuściłem towarzystwo wraz z liderem grupy. 
Spałem czujnie, żeby nie zaspać, i z minutowym opóźnieniem ruszyłem intersitem na południe kraju polskiego, do domu. Pendoliniuim pozwoliło mi też na zapisanie wspomnień z wyprawy, co zaowocowało odcinakami o Toruniu i Koszalinie. Pewnie i za Gdynię bym się zabrał, ale w Warszawie zajął miejsce obok mnie pacjent o niemiłym zapachu i wszystko zaczęło się sypać. Tak to bywa w transporcie publicznym. Czego nikomu nie życzę za często.

Wasz podróżnik – kronikarz Goomi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.