9. Warszawa II 8.11.2019
Akcja Warszawa Sold Out Dwa rozpoczęła się dla mnie bardzo rano, bo przebudziłem się o godzinie zaraz po czwartej. Burczało mi bowiem w brzuchu, co było sygnałem, że wczorajszy obiad skonsumowany w Stodole na zimno, nie przyjął się w organizmie za dobrze. Po godzinie męczarni, z obcym w brzuchu, uderzyłem do toalety, żeby dokonać wypróżniacji, i po spojrzeniu na to co ze mnie wyszło, włosy stanęły mi dęba. Stabilizacji stolca nie było, co nie wróżyło za dobrze. Przestraszony kłopotami żołądkowymi wróciłem do łoża małżeńskiego, którego równą połową zajmował Cytryn, radośnie pochrapując. Poczytałem troszkę, coś tam popisałem, i równo o godzinie ósmej trzy udałem się na śniadanie, bo kłopoty kłopotami, ale jeśli śniadanie wliczone jest w pobyt, to nie ma się co oszczędzać.
Po wejściu na część śniadaniową hotelu, zapomniałem o wszystkich kłopotach, azaliż gdyż, moi kochani chłopcy z Lao Che, już konsumowali poranny posiłek. Uściskom nie było końca, zwłaszcza z częścią której w nocy nie widziałem. W sumie, to nasze listopadowe spotkania stają się pomalutku tradycją, jak i wysyłanie zespołu dalej w świat, na kolejne koncerty. Schodzę bowiem policzyć, czy jest komplet, załatwiam Sebastianowi, ich kierowcy, otwarcie bram, potem idę zapłacić za parking, bo zawsze zapominają, po czym wychodzą głównymi drzwiami i macham im jak oszalały. To z radości, że widziałem ich choć przez chwilę, pomimo braku kilku członków, Pracziego, Dimona i Skutera. No nic. Z Praczim się zobaczymy i policzymy za te opłaty parkingowe od busa z przyczepką. Tanio nie było.
Pożegnawszy machaniem dziadki nie takie maleńkie, wróciłem na kawkę, którą wypiłem w towarzystwie Cytryna, bo ten w międzyczasie zszedł jeść, bo mieliśmy plan. I żeby ten plan zrealizować, musieliśmy wystartować na miasto przed godzina dziesiątą. Bazą tego planu była wizyta w więzieniu, a obecnie muzeum, na ulicy Rakowieckiej. Katowni polskich patriotów od zaborów, poprzez drugą wojnę światową, aż po czasy komunizmu. Ten punkt programu mieliśmy zabukowany na godzinę trzynastą. Poza tym obowiązkowo musiałem pójść do sklepu brytyjskiego, a resztę zaimprowizowaliśmy. Ze względu na bliskość obiektów, ruszyliśmy do Łazienek i pod Sejm. Pogoda była taka sobie, ale przynajmniej nie padało i robiąc kółko kilkunastokilometrowe, powróciliśmy do hotelu. A ponieważ mieliśmy pół godzinki na leżakowanie, do tego coś, co kupiłem w sklepie z wyspiarskimi produktami, oraz zakupiony do celów eksperymentalnych Dżin, który miał uleczyć moje prawe kolano, postanowiliśmy działać. Wyszło po dwa drinki i ruszyliśmy do więzienia.
Więzienie zrobiło na nas piorunujące wrażenie, wysłuchaliśmy z uwagą przewodnika, Pana Majora, ściskając z szacunku dla umęczonych i zamordowanych czapki w dłoni. Kto nie był niech idzie, jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kogo interesuje straszna przeszłość naszego kraju. Wkrótce muzeum się rozwinie w kierunku intermedialnym i ta surowość która jest teraz, ulegnie zatarciu, więc spieszcie się, a jak teraz nie zdążycie, to idźcie choćby za sto lat.
Z muzeum do Stodoły jest niedaleko, więc poszliśmy na obiad, który dla naszej kultowej bandy był ustalony na godzinę piętnastą. Szliśmy z mocnym postanowieniem, że jak będzie licho albo nie za smacznie, to uderzymy żreć za swoje, do Szwejka. Na golonkę, kotlety i inne takie fitnesowe smakołyki. Ale tym razem było dobrze. Nawet mięso, które było takie samo jak dzień wcześniej, ale podane w innym sosie, uznaliśmy za wystarczające do nabrania sił przed robotą. Po czym zostawiliśmy zespół, który pracę zaczyna od próby, i udaliśmy się spacerem do naszej noclegowni. Tam przy książkach, muzyce, Cytryn puścił muzykę poważną, która nas wyciszyła przed łapaniem, dalszym eksperymencie z dżinem i tym co do dżinu kupiłem, a na koniec drzemce, dokonaliśmy takiej regeneracji, że idąc do Stodoły bronić, czułem się nieziemsko zregenerowany.
Piątkowi gości których pamiętam, to znakomity reżyser filmów niezwykłych, które każdy powinien obejrzeć przynajmniej trzy razy, Łukasz Jedynasty z małżonką Zuzką, Marcin Meller z jakiejś telewizji, albo tej gazety z gołymi paniami i artykułami dla panów, Arturo Tylmanowski z mężem Kędziorem, i innych nie pamiętam. A chłopaki oczywiście nie stanowią małżeństwa, to tylko głupi żart, się rozumie, który powstał przez to, że przyszli razem. No to mają.
Piątkowy suport przypadł nowohuckim ziomkom z Nowej Huty. Ciekawe czy wiecie o kogo chodzi. Piszcie odpowiedzi w komentarzach. Wśród prawidłowych odpowiedzi wylosuję nowa płytę. Chłopaki dali radę, a nawet zagrali odważniej niż wcześniej w Łodzi. To co będzie we Wrocławiu? Jak ktoś się tam wybiera niech ich nie prześpi, bo będzie wstyd.
Tak naładowany, a nie wspomniałem jeszcze, że Roman zorganizował wreszcie darmowe bilety do darmowych Łazienek, i pomio tego, że już w nich byłem, postanowiłem je od niego przyjąć, co wyniosło mnie z radości na kolejny poziom. Łazienki w łazience, to jest to!
Ruszyło punktualnie, względem wyznaczonego zespołowi czasu rozpoczęcia koncertu. Przy drugim kawałku poczułem w sobie jakąś taką radość z roboty, że zacząłem się uśmiechać i tańczyć nawet. Ludzi latała cała masa, ale nie dość, że latali technicznie nienagannie, to jeszcze ludzie z pierwszych rzędów współpracowali z nami jak nigdy. Słuchali naszych wskazówek, nie sapali się z powodu tego, że ktoś im po głowach dupami, nogami, glanami i innymi częściami włosy wyciera. Nic z tego. Roboty mieliśmy wszyscy po pachy. My środkowi łapacze, czyli Cytryn i ja, po dwie pachy roboty, skrajni, Guma i Darek, po jednej pasze roboty.
Z rzeczy nietypowych odjaniepawliły się dwie takie.
Pierwsza, która mnie przeraziła, to lot człowieka z głową przestawioną o sto osiemdziesiąt stopni. Wypatrzyłem go jak był jeszcze daleko od barierek, czyli swojego bezpiecznego lądowiska. Najpierw zobaczyłem koszulkę z aktualnej trasy, tę, co na niej psy rwą Polskę na pół, czyli jej przód. Głowa która z niej wystawała była cała we włosach. Ale cała. Tak jakby yeti leciało, nawet oczu nie widziałem. Cieszyłem się na złapanie takiego dziwaka i nawet liczyłem na wspólne foto, z cyklu ja i yeti, co na fejsie zrobiło by mi nie lada robotę. I kiedy tak się rozmarzyłem, odwłok się odwrócił i zobaczyłem tył koszulki, ten z datami. I dostałem przerażenia. Włosy stanęły mi na głowie, mosznie i przedramionach. Z pleców wystawała głowa. O ja jebię, zakląłem w duchu, łeb mu ukręcili, leci trup. Ale trup żył. Mało tego darł japę, członki mu się ruszały i wyglądał jak żywy, tylko mocno zdeformowany. Jak miałem go w rękach czasu na myślenie nie było, złapałem więc to co nadleciało i postawiłem na ziemi. Wtedy cała naga prawda wyszła na jaw. Lotnik miał, tak po prostu, koszulkę tyłem na przód, co przez co ja odebrałem go jako zdeformowane monstrum koncertowe. Odsyłając go precz, zmówiłem zdrowaśkę Maryjkę za prawidłowe ubieranie odzienia, zwłaszcza w kategorii przód i tył.
A potem to nam Natalia odpadła. Po raz trzeci za mojej pracy w ochronie.
Natalia jest Kult Turystką od lat. Przemieszczanie się za grupą podstarzałych muzyków, ( no dobrze, dobrze, już się sekcja wydęta nie spina, wraz z gitarzystą, wam jeszcze troszkę brakuje. Jakbym był dziewczyną sam bym za Wami ruszył, pasi?) wraz z innymi psychofanami, zwanymi przez wokalistę Alka Idą, ( Ida to dziewczyna Alka? Ciekawie mnie naszło spostrzeżenie, muszę grzebnąć w tym głębiej) jest jej pasją. Przemieszcza się po kraju Orła Białego i Europie.
Lata temu za największego psychofana uważałem siebie. I dalej uważam. W końcu ilu z wielbicieli Kultu zostało jego pracownikami? A za młodu i ja się turlałem po kraju, a kiedyś to lekko nie było, do tego w Krakowie opuściłem góra dwa koncerty, od połowy lat osiemdziesiątych do dziś, więc podobnie jak moi młodsi koledzy nadaję się na kozetkę u równie szurniętego psychiatry. Do tego jestem szczęśliwym posiadaczem komórki rodzinnej, którą tworzą z Oficjalną Notoryczną Narzeczoną i synem Tomaszem Juniorem, którzy muszą się mną dzielić się z muzykami wyżej wymienionego zespołu od zawsze. O tatuażu, naszywkach i innych nie wspomnę.
Przy jakiej takiej równowadze trzyma mnie Pan Doktor Przemysław, który ma taką kolekcję wydawnictw Kazimierza, jakiej nie posiada sam wokalista. Czyli suma summarum nie jest ze mną tak źle!
Natalia podczas drugiej Warszawy Sold Out postanowiła, jak zwykle sobie polatać. Nie ma w tym niczego złego. Absolutnie. Nawet moje jęki na lotników są bardziej efektem starzenia organizmu niźli jakichś innych chorób. Choć niektórzy lekko zbastowali, zwłaszcza w moim sektorze, bo jak mówi Oficjalna Notoryczna, żem ich wystraszył. A ona się zna.
Wejście Natki na falę odbyło się w sektorze Darka, którego to sektora w tym momencie nie kontrolowałem, bo od jakiejś dłuższej chwili, loty zostały zawieszone, z przyczyn nam nie znanych, więc zapuszczałem jarząbka w inne części sali, żeby porównać urodę miejscowej słoikowatości z inną częścią naszego kraju. Wnioskami się nie podzielę, niech to będzie moją słodką tajemnicą, jak to wypadło w moim mózgu.
Nagle w lewej części Stodoły, publiczność zaczęła nerwowo się zachowywać. Objawiało się to podnoszeniem rąk w geście „pomocy” „tutaj” „ ja pierdolę ktoś umiera”, oraz łapaniem się za głowę, oraz próbowaniem podnoszenia ofiary. Pierwszy na stanowisku przy barierkach był Cytryn, Darek i na końcu, ale w sekundach mierzonych, dotarłem i ja. Ludzie kogoś podnosili z parkietu, ale ten ktoś się podnieść za bardzo nie dawał, bo umysł przestał kontrolować ciało, przez co to ciało opuszczone zamieniło się w węgorza i bezwiednie wiło wśród pomocnych rąk, niczym węgorz w szuwarach.
W końcu trzy albo cztery osoby, wykorzystując kończyny człowieka węgorza, dotachałay go pod barierki. Węgorz był nam znany. Natalia. Znowu ją odcięło! – pomyślałem w myślach, bo nie pierwszy raz widziałem ją w takim stanie, a przynajmniej trzeci. Z trudem przekopyrtaliśmy ją na naszą stronę królestwa i migusiem została wyniesiona na pole. Chociaż odbyło się to wszystko w Warszawie, to zachodzi poważne podejrzenie, że Natalię wytachano na dwór. Ja dynię, gorzej nie mogła trafić. Trudno, nic na to nie mogłem poradzić.
Zamieszanie pod sceniczne odbyło się jakoś tak szybko, że z zespołu nikt nie zorientował się w sytuacji, która była podbramkowa i szoł trwał goł on. Zostaliśmy z Gumą sami, przy czym w pewnym momencie to Guma został sam, bo ja wyskoczyłem podpowiedzieć co robić, bo bałem się, że nasi z Czeńciuniem mogą się pogubić. Nie było mnie wszystkiego całe kilkanaście sekund, co na drugi dzień miało mieć dla mnie bolesne konsekwencje. Ale to jutro.
Służby ratujące ludzkie zdrowie dotarły szybo, i po chwili robiliśmy w komplecie. Do końca zwarci, skoncentrowani i gotowi na wszystko. Dzięki tej przerwie cały set, który trwa bez mała trzy godziny, śmignął jak z bicza w końskie dupsko strzelił. Można było planować czas na po sztuce.
Ponieważ w sobotę rano miałem odwiedzić centralę teleskopów.pl , na końcu świata, czyli aż na Gocławiu, to postanowiłem utrzymać się w formie psychicznej i nie nadużywać niczego. Było ciężko, bo znowu nie wygasiłem adrenaliny na czas i poszedłem z kolędą do Seby, naszego monitorowca. Wpadł Krzysio, Glazo i zaczęliśmy smolić kocopoły i oglądać darmowe bilety do darmowych Łazienek, co to je przyniósł przystojny Roman. Tak się tym biletom nie mogłem napatrzeć, że jak już wylądowałem na łożu, u boku Cytryna, wziąłem się jeszcze za czytanie książki.
I weź tu się człowieku wyśpij, jak wszędzie cię kultura atakuje i pochrapywania. Ale co tam, sam się w to wpakowałem, więc nie ma co narzekać.
Nad ranem na chwilę mnie odcięło i mogłem już tylko śnić o wspaniale wykonanej robocie oraz ostatnim koncercie, po którym pozostanie mi już tylko podróż na bazę, do moich ukochanych, za którymi zaczynam tęsknić zaraz po opuszczeniu klatki schodowej bloku w którym mieszkam. Choć oni tacy szczęśliwi, że tyran zostawia chatę samopas, że chyba nie mam co się zamartwiać. A niech i im będzie dobrze. Niech Kult będzie z nimi!
Na zawsze.