4. Egzaminy. Egzaminy. Egzaminy.
Wersja dla słuchaczy:
Ażeby móc wreszcie dostąpić tego co jest cukrem pudrem szkolenia na motorowego, czyli wyruszyć nauką jazdy na tory miasta, trzeba zdać kilka egzaminów.
Ponieważ byłem bezrobotnym depresantem i czasu miałem dużo, a nawet bardzo dużo, chwile przerwy w umartwianiu się nad sobą poświęcałem na naukę tramwajarskiej teorii i wszystkiego okołotramwajowego.
Pierwszy egzamin jaki zaliczyłem był z przebiegu tras linii tramwajowych. W tym celu wydrukowałem sobie mapkę z naniesioną pajęczyną tramwajowych połączeń, skorygowałem ją według najnowszych przebiegów, opisałem ulice po jakich pojazdy szynowe się poruszają i w kilka godzin wiedziałem już o co kaman. Robiąc powtórki, zamykałem oczy i mruczalem sobie pod nosem:
– Linia numer 9. Mistrzejowice – Bieżanów Nowy, przez Jancarza, Srebrnych Orłów, Mikołajczyka, Broniewskiego, Andersa, Bieńczycką, Jana Pawła… Potem: Wielicka, Teligi, Ćwiklińskiej. Jedynka: ze Wzgórz Krzesławickich na Salwator, przez Kocmyrzowską, Bieńczycką, aleję Pokoju, Grzegórzecka, Dietla…
Większych problemów z nauką nie miałem, choć mgła kowidowa czasem mi na mózgu siadała jak rosa na trawie, no i mam przecież, od sam nie wiem kiedy, kłopoty z zapamiętywaniem imion, nazwisk, nazw. Ale i z tym się uporałem, łącząc nazwy ulic ze znanymi mi postaciami i osobami:
– Teligi – Teliga – chłop od piłki nożnej, którego książkę o taktyce i treningach kupiłem sobie jako dziecko
– Bobrzyńskiego – Bobrowskiego Marka Bociana – przyjaciela
– Ćwiklińskiej – burak ćwikłowy
– Zwierzyniecka – pierwsza hala Wawelu
– Podchorążych – obecna hala Wawelu
– Dunajewskiego – nad pięknym modrym Dunajem
– doktora Twardego – jaja na twardo.
I tak dalej, i tak dalej. Wszystko na zasadzie skojarzeń, bo inaczej nie umiałem. A z drugiej strony tramwajami jeździłem dużo, często i gęsto, i trasy znałem. Wystarczyło mi tylko zapamiętać mniej niż połowę ulic, bo resztę znałem i tyle. W końcu mówimy o moim mieście, więc wstydem było by robić z tego problem.
Kiedy więc byłem gotowy z przebiegu tras linii tramwajowych, udałem się do kierownika od szkoleń w celu nie tylko zdania ale i popisania się wiedzą. Tym bardziej, że kilka korekt wprowadziłem w przebiegach tras, bo materiały które otrzymaliśmy zawierały subtelne błędy. Samo przepytywanie odbyło się błyskawicznie i przypominało mi pędzący bez zwracania uwagi na ograniczenia tramwaj.
– Czternastka? – pytał kiero.
– Linia numer czternaście, z Bronowic do Mistrzejowic, przez Bronowicką, Podchorążych, Królewską, tam daje w lewo, w Dunajewskiego, Basztową, prosto w Lubicz, potem…
– Stop. A jak Lubicz będzie zamknięta bo mamy zatrzymanie?
– To se polecę z Basztowej w prawo w Westerplatte, Starowiślną, skręcę w lewo w Dietla, Grzegu…
– Dobrze. Jedynka?
– Jedynka to Salwator – Wzgórza Krzeslawickie. Przez Kościuszki, Zwierzyniecką, Francisz…
– Stop. Mamy zatrzymanie na Placu Wszystkich Świętych.
– To ze Zwierzynieckiej polecę se w lewo, w Straszewskiego, Podwale, potem…
– Dziękuję. Zaliczone.
Szybko, sprawnie i na temat. Chociaż legendy krążyły, że kiero trzepie kursantów jak ja dzisiaj pasażerów na Wielickiej, kiedy jadąc z górki mam te sześćdziesiątkę na budziku.
Potem był egzamin z budowy pojazdów. Grupa nowohucka odpowiadała na pytania o swoich pojazdach, osławionym Wiedeńczyku i niewiele lepszym EU chyba jeden, a my doktoryzowaliśmy się z budowy i działania GT8S zwanego przeze mnie Gieteesem, oraz z NGT6, czyli popularnym i niezawodnym Bombardierze pierwszej kategorii. Tutaj już było trudniej, bo i pytania – pięć, i odpowiedzi -po trzy na pytanie, z których jedna miała być dobra, a miałem przeczucie, że na niektóre wszystkie odpowiedzi są dobre, albo wprost przeciwnie, żadna odpowiedź nie pasuje, jawiły się momentami niczym czarna magia spod Mordoru. Wózki, czuwaki, awarie, pantografy, zwalniaki wózków, bezpieczniki, zakłócenia pracy hamulców, drzwi, awaria trzeciego członu, awaria wózka AC oraz inne, pomimo wielu godzin kursu wyglądały strasznie. Jednak swoje lata mam i nauczony życiowym doświadczeniem, postanowiłem test rozwiązać metodą zastosowaną podczas egzaminu teoretycznego na AWF, czyli po prostu – to co wiedziałem zakreślałem, a czego nie, strzelałem. Jak iskry z przerywacza pod rozpędzonym wagonem. Efekt końcowy był zadowalający i kolejny sprawdzian zapisałem na swoje konto.
Aha. Jeszcze trzeba zaznaczyć, że żeby rozpocząć naukę jazdy, kursant musi zaliczyć tunel i szkolenie z pierwszej pomocy.
Zaliczenie tunelu polega na tym, że jeden z wykładowców zapakował nas do tramwaju, po czym przewiózł przez jedyny, jeszcze!, tunel tramwajowy pod dworcem i galerią, w Krakowie, zwracając nam uwagę na co my musimy uważać przez tunel jadąc, już niedługo samodzielnie. Bułka z dżemem!
Szkolenie z pierwszej pomocy, to też żadne mecyje, a jeśli jeszcze przypomnę, że kurs odbywał się w czasie pandemii, a z powodów higienicznych nie mogliśmy dotykać fantoma, ani niczego takiego. Chociaż ja dotknąłem imitacji uciętej, może i przez tramwaj, rzuconej zdradzieckim, bez ostrzeżenia wykonanym rzutem, gumowej, umalowanej sztuczną krwią ręki, kiedy trzepnał nią we mnie z całkowitego nienacka prowadzący, któremu mogłem lekko dogryzać.
No i jeszcze jedno! Najważniejsze przecież! Egzamin państwowy z teorii. Oj drżeliśmy przed nim jak owsiki na wietrze, w ciemną, zimową noc. Ale też przygotowani byliśmy całą grupą dobrze, bo ćwiczyliśmy się, a ja to już bez opamiętania, bo jak wiadomo miałem czas,dużo czasu, na stronie wuwuwu L testy. Same testy były takie sobie. Składały się z dwudziestu pytań ogólnych z przepisów ruchu drogowego oraz dziesięciu typowo tramwajarskich. Przynajmniej taki wariant był na stronie wspomnianej i tego się trzymaliśmy i tego się spodziewać chcieliśmy.
Egzamin był późną wieczorową porą i dla niego musiałem poświęcić koncert Trasy Pomarańczowej w Poznaniu, w którym jak wiecie, albo i nie, z innych moich opowiadań, jest grubo. Albo nawet bardzo grubo. Ale dla mnie priorytetem było zostać motorowym i musiałem pracę z kochanym Kultem lekko poświęcić.
Na salę egzaminacyjną weszliśmy w osób, chyba z dziesięć. Pan smutny egzaminator rozsadził nas przed monitorami, wyjaśnił o co kaman i odpali test. Oczywiście wszyscy ruszyli do roboty, poza mną, bo mój komputer się zawiesił. Dość duży poziom stresu zaczął mi się podnosić szybko i poczułem spore zdenerwowanie.
– Przepraszam, mój monitor nie działa. – zgłosiłem niczym uczeń drugiej klasy podstawówki.
– Jak to? – zdziwił się niezadowolony pan egzaminujący, jedyny w Krakowie z uprawnieniami do egzaminowania tramwajarzy. Albo precyzyjniej kandydatów na nich.
– Tak to. No nie wiem. Nie działa. Nic mi się nie wyświetla.
– Zaraz. – odpowiedział nijako, ja zacząłem się wściekać w głębi siebie, a koledzy nerwowo walczyli z testami.
Bo te… okazały się całkiem inne od tych ze strony i dotyczyły tylko przepisów ruchu drogowego z uwzględnieniem w każdym pytaniu tramwaju, jako głównego bohatera tegoż ruchu.
– Proszę usiąść przed monitorem numer sześć i spróbować ponownie – dostałem instrukcję i szansę na podejście do testu.
Kiedy ten mi się odpalił na sprawnym wreszcie ekranie, doznałem szoku. Szyny i inne maszyny zaczęły mi latać przed oczami, więc mechanicznie, ale z pełną świadomością i pewnością siebie odpowiadałem, a na końcu wyskoczył mi królik z kapelusza, yyyyy, znaczy wynik testu, z informacją, że sto procent odpowiedzi jest poprawnych. Po tej informacji zeszło ze mnie całe ciśnienie, jak z hamulców hydraulicznych w ciężarówce, a kamień spadł mi z serca i odciążył umęczone stresem ciało.
Teraz już tylko pozostało czekać na przydział nauczyciela jazdy tramwajem i mogłem rozpoczynać kolejny etap, ten najbardziej wyczekiwany tramwajarskiej przygody. Jazdę po caluskim mieście wielką jak góra maszyną.
Ale o tym w kolejnym odcinku. Obiecuję!