11. Warszawa. Kino Wisła, premiera filmu Kult. 13.11.2019
Jest piątek, dwa dni po premierze, która miała miejsce w stolicy. Zaraz ruszamy do Nowej Rudy, po naszemu do Ciemnej Dupy, bo jest daleko i dojazd straszny. Całe szczęście, Jolo jedzie przez Kraków, to mnie i Cytryna zgarnie. Lepiej być nie mogło. Jest więc czas na pisanie i piwo. Małe. Dobra, cztery małe i drugie śniadanie.
Uroczysta premiera filmu dla zespołu i współpracowników, została zaplanowana na środę trzynastego listopada. Dla ludzi pracy sprawa skomplikowana, ale dzięki późnej godzinie, dwudziesta trzydzieści, i szybkiemu transportowi na trasie Kraków Główny – Warszawa Centralna, postanowiłem pojechać. Tym bardziej, że swoją obecność uzależniłem od obecności Didiego, a ten jak na złość dotarł i to z Teneryfy. Nie miałem więc wyjścia.
Liczyłem na towarzystwo kogoś z mojego gospodarstwa domowego na premierze, ale Oficjalna Notoryczna Narzeczona była chora, a syn nie chciał odwoływać korepetycji z majcy. Młody ma w technikum matematykę rozszerzoną i musi zdrowo spinać półkule mózgowe, żeby zdawać do kolejnej klasy.
To pojechałem sam, jedno z zaproszeń oddając Bzykowi, naszemu starmu koledze z Kult Ochrony. Chciałem zabrać na premierę jego żonę, ale Bzyk stanowczo stwierdził, że chyba mnie pogięło. Ale i tak przyszli razem, bo dostali jedno zaproszenie od dyrektora Piotra.
Na premierę ściągnęła śmietanka warszawska i my. Kult załoga. Był Robert Mazurek, Wiesław Weiss, Adaś Toczko, kucharz Karol Okrasa, Paweł Zagumny, Kędzior, Państwo Zacierostwo, Karol z małżonką Madzią, nasi gdańscy przyjaciele, państwo Radzimscy, starzy muzycy Kultu, z Jackiem Szymoniakiem, i inni. Rodziny, znajomi bliscy i dalsi, byle żony, obecne i koleżanki. Byli twórcy filmu z całą ekipą, sponsorzy, patroni. I mama Kazika, której złożyłem pokłon po seansie. Sama śmietana. I ja, nowohucianin od urodzenia. Czułem się jak ryba w nowohuckim zalewie. Pogadałem z Zagumnym, pogroziłem Mazurkowi, który opuścił koncert warszawski, przeszukałem Kędziora, bo bezpieczeństwo przede wszystkim, i po tych wszystkich grzecznościach zasiadłem na sali, cięgle nie mogąc wyjść z podziwu nad elegancją moich kolegów muzyków. I Didiego. Didi przyszedł we fraku, Morwa w garniaku i białej koszuli, Kazik w muszce, reszta w gustownych garniturach i marynarkach.
Film obejrzałem z wypiekami na twarzy. Momentami czułem się jakbym był w pracy i zaraz mnie wciągnie ekran. I jeszcze jedno. Jestem. Jestem w kilku ujęciach, w tym w jednym w żywiole pracy. Niestety, ujęcie to postawiło mnie w strasznym świetle. Opiszę to z pozycji widza.
Otóż mamy taką scenę, jak pracownik kultowej Kult Ochrony łapie klienta przy barierkach. Wszystko idzie nie tak. Lotnik wypada mu z rąk, szczęśliwie lądując pupą na stopniu barierek. Próba postawienia słuchacza do pionu też jest raczej taka nieudolna. Patrząc na to chłodnym okiem, robotnik Kultu to jakiś amator. Mało tego, to ja. I nie ma szans żebym udawał, że to ktoś inny. Biorę więc to na klatę pijąc trzecie piwo, bo do dziś nie mogę dojść do siebie. Moje wyobrażenia o sobie, jako wzorcowi profesjonalizmu legło w gruzach filmu o moich idolach.
Podsumowywując obraz, jestem oczarowany. Ale jako fanatyk mam zaburzony obraz zespołu Kult i wszystkiego co z nim związane. Dlatego sami obejrzyjcie to koniecznie i dzielcie się wrażeniami. Tymi na tak i tymi na nie, bo i takie są.
Po wszystkim był bankiet. Darmowe piwo i wino kusiły bateriami wypełnionych kieliszków i kufli. Mnie nie, bo musiałem wrócić do pracy. Jakbym się zmobilizował i zwiał po angielsku, mogłem jechać tym o dwudziestej trzeciej dziesięć. Tylko że się nie dało, bo za dużo było znajomych, to raz, a dwa Didula ogarnął mi nocleg, albo precyzyjniej pobyty nocny u Morwy. Poza tym mam dożywotni nocleg u państwa Bzyków, koło stacji nc+, tyle że w garderobie i na stojąco. Przy czym biorąc pod uwagę ceny noclegów w stolnicy, mogę śmiało powiedzieć, że złapałem Pana Boga za rogi.
Wybrałem morawcową stancję, o czym on chyba nie do końca wiedział. Za nim do niego dotarliśmy, część ekipy opróżniła małe co nieco z grubszego alko, w czym prym wiedli, mało znani Jeżyna z Cieszyna i jego brat bliźniak, Jarosław po matce Puzon. O jednym brodatym nie wspomnę, bo on ruszył z nami na Morwowisko.
Pierwotny plan zakładał kolację w okolicy kina. Późną kolację. Ale była już pierwsza w nocy i na Żoliborzu szynkarze pozamykali wszystko. W małych zapyziałych miejscowościach jest to standardem. Nie to co u nas w Krakowie. Szybko się więc zorganizowaliśmy, bo zajęło nam to lekko ponad godzinę, i po drugiej w nocy byliśmy na Mokotowie.
Że jest niebanalnie, okazało się po wyjściu brodatego, który jechał już z pod kina do domu swojego, ale nie był w stanie podać swojego adresu, a w międzyczasie do jego taksówki wbił Morowy i zarządził jechać tam, gdzie adres jest znany. Za nimi podążała karawana pozostałych dwóch taksówek, a w jednej z nich ja, Didi i Anula.
Zaparkowaliśmy pod klatką i udaliśmy się do bazy. Poza człowiekiem brodą, który stanął pomiędzy dwoma atutami na parkingu i postanowił oddać mocz. I tyle. Jak już oddał, wlazł za nami do mieszkania i w tym czasie pojawił się sąsiad z pierwszego piętra, z awanturą, że jakiś brodacz uszkodził mu auto. Chciał nawet wzywać policję, a przecież policja to my i mu przeszło. Potem było już spokojnie. Ktoś tańczył, ktoś spijał resztki, ktoś usnął na stole.
O czwartej z minutami pożegnałem gospodarza i gości i udałem się autobusem nocnym na dworzec, a z dworca na kolejny dworzec, z dwugodzinną drzemką w pociągu, po czym przepracowałem godzin dziewięć i nieprzytomny ale szczęśliwy dotarłem do swojego mieszkania. Do swoich ukochanych.
Nie minęła dłuższa chwila, a ja już dojeżdżam z Jolem i Cytrynem do Nowej Rudej. Albo Rudy. Na pierwszy w historii koncert grupy Kult w tym miejscu na pomarańczowej trasie.
A jak się to udało, dowiecie się niebawem. Za dwadzieścia minut będziemy na miejscowej hali OSiRu. Kończę, bo muszę się koncentrować i ustalić strategię na wieczór. Nocleg w SPA zobowiązuje!
Trzymajcie się bracia i siostry! Do następnego napisanego.