Resurrection FC Barcelona

Resurrection FC Barcelona

Są rzeczy które nie mają się prawa wydarzyć. Są chwile których powinno nie być. Są historie nie z tego świata.

Posłuchajcie.

Zawsze kibicowałem Barcelonie. Nie jakoś fanatycznie, ale kibicowałem. A po feriach spędzonych w 2017 roku w stolicy Katalonii, to już miąch stał się taki poważny. W końcu byliśmy tam z synem.
Tam.
W świątyni futbolu. Najpierw, w drugim dniu pobytu, na nieziemskim meczu z Atletico, a dwa dni później na zwiedzaniu muzeum i obiektu. Byliśmy na trybunach, bez mała na płycie, w szatni gości i w tunelu z którego wychodzi się, żeby pokazać się całej galaktyce. Tak. Galaktyce.

I żeby tylko jednej.

Tym bardziej smakować miały mecze Barcy oglądane w TV. Zwłaszcza te w Lidze Mistrzów.
Po naszym powrocie Barcelona FC pojechała do Paryża, żeby w 1/8 zagrać z PSG. Zagrali na zero. Na zero z przodu i na cztery z tyłu. Pogrom, deklasacja, upokorzenie. Rewanż wydawał się formalnością którą trzeba było z przyzwoitości odbyć.

Ale dopóki piłka w grze i takie tam pierdolenie.

Zasiedliśmy z synem o 20:45 przed TV, nażarci stekami okraszonymi wanną frytek. Pozwoliłem sobie zażartować, na minutę przed zawodami, że jak strzelą nasi dwie bramki do piątej minuty, to jest szansa. Wiara więc była potężna. A kiedy po dwóch czy trzech minutach padł gol dla FCB wszystko było jasne. Barca awansuje.
I chociaż potem była męka, to przecież komentator powiedział, że Neymar obiecał kolegom, zakładając się z nimi, że dwie bramy zapoda. Do przerwy 2-0 ( Iniesta, Iniesta, Iniesta), a zaraz po przerwie Messi na 3-0 i potrzeba było już tylko jednej bramki do dogrywki a dwóch do awansu do kolejnej rundy. A czasu było w cholerę. Czterdzieści minut z okładem, plus to co mógł doliczyć Pan Bóg Rozjemca tu na murawie, zesłany pod postacią sędziego.

I bramka padła. W 61 minucie. Na 3-1. Paryżew pozamiatał wszystko i wszystkich.

Para z kotła zeszła, szalik spadł na podłogę, a wkurwiony syn, człowiek małej wiary, uciekł do komputera, bo tam z joystickiem w ręce był panem sytuacji. Tego przed TV nie czuł.
Ja wierzyłem. Wierzyłem bardzo. Z podłogi przeniosłem się na sofę i przytulając się do ulubionej poduszki-serca w kolorze czerwonym, szukałem pozytywów.

Znalazłem.

Krychowiak. Polak. Reprezentant, któremu w PSG ni chuja nie idzie, przejdzie dalej ze swoją drużyną. Takie małe coś na otarcie łez. Może wszyscy ci, którzy go wygryźli z zielonej murawy, nałapią kartek i kontuzji i Krycha wróci do gry.
Tak pomyślałem i nie wiem czy skończyłem myśl i około 78 minuty…..

Tak kurwa.

USNĄŁEM!!!

Tak jak wtedy gdy Liverpool odrobił 0-3 z pierwszej połowy, a Jurek Dudek tańcząc przy rzutach karnych Dudek Dance, bronił strzał Szewczenki jak natchniony, żeby wznieść po wszystkim Puchar Europy.
A ja spałem od 48 minuty i rano nie wierzyłem w to co straciłem.

Tomek junior przypałętał się dokładnie w 95 minucie i chyba 16 sekundzie. Stanął przed telewizorem jak wryty, a ja jak wryty przebudziłem się. Na ekranie biegali jak oszaleli piłkarze Barcelony, młody patrzył z rozdziawionym ryjem to na mnie to na ekran. I kiedy w górnym rogu zobaczyłem wynik 6-1 uśmiechnąłem się słodko. Sen był piękny.

Sen. Sen który stał się jawą.

– Tato. Czemu nie wołałeś…
– O kurwa! Synu. Ja usnąłem…

Wykorzystując zdobycze techniki, cofnąłem rzeczywistość o 10 minut. Tom zasiadł na fotelu, ja usiadłem milcząc długo. Zakrzywiliśmy czasoprzestrzeń i była znowu 85 minuta, wynik brzmiał 3-1 i nic nie wskazywało na to, że to co widzieliśmy przed chwilą było prawdą.
Syn, jak gdyby nic się nie stało strasznego, mocniej zacisnął szalik na szyi i patrzył jak zahipnotyzowany w ekran. Hipnoza narastała wprost proporcjonalnie do opóźnionego przekazu, bo w 86 minucie Di Maria sunął od połowy sam na sam. I palnął, nie wiedzieć czemu, minimalnie obok bramki. Pewnie mój junior, piłkarskie beztalencie, by to ukłuł.
A potem było już to czego nie miało prawa być. 4, 5 i w 95 minucie, ostatniej z doliczonego czasu gry 6!
6-1 !!!
Straty odrobione z nawiązką.
Po raz pierwszy w historii światowego futbolu, zespół przegrywając 4-0 w pierwszym meczu, na takim poziomie rozgrywek, odrobił stratę i awansował dalej.

A ja po raz kolejny przespałem to co niewiarygodne, niemożliwe, nierealne.

Dlatego nie wierząc w to co dziś miało miejsce, musiałem to spisać. Bo przecież szybko po tym wszystkim nie usnę….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.