Koncert we Wrocławiu przeniesiono do Hali Ludowej, ze względów gabarytowych. Po prostu można było wpuścić więcej osób niż na A2, oraz tak ich porozstawiać, żeby były odległości zachowane jak najdokładniej. A i nasze aktualne antycowidowe ustrojstwa łatwiej było pomontować na hali większej. Publiczność, jak to publiczność – połowa jęczała, że chujowo, a połowa, że fajowo. Żeby tych pierwszych udobruchać, Kazik nagrał zapowiedź, i poinformował, że na tym koncercie, zespół wykona po raz pierwszy płytę z Polanrocku. I to płytę CD! Granie płyt analogowych okazało się orką na ugorze, bo jak Pierdziawa, szef SP Records, sprawdził – na każdym kolorze utwory są takie same, no i to co czułem w Poznaniu, nabrało innego sensu. Że też nikt się nie kapnął. Chyba to dlatego, że ciągle szybko i szybko. A szybko to Kubica może wypadek zrobić. W sztuce tak się nie da.
Do hotelu już nie jechałem, bo ochraniaczom Kultu, doszło montowanie ustrojst na wirusa. Cieszyłem się, bo była szansa postać przed zraszaczem, ale oczywiście ktoś czuwał nad wszystkim, i płyn z Orlenu miał być podłączony dopiero w ostatniej chwili. Jak szeptano w kuluarach, żebyśmy my, niepijący, abstynenci bez mała z Kult Ochrony nie wypili. Chwilę nam to wszystko zeszło, bo najpierw wszystko zamontowaliśmy, ale Guma, który kierował montażem, już po wszystkim, kapnął się, że ma plany instalacji do góry nogami, więc musieliśmy wszystko rozmontować, Guma obrócił mapy, i zamontowaliśmy jeszcze raz. Już dobrze. Z doświadczenia wiem, że jakbyśmy po kubku płynu strzelili, to do takich wpadek by nie doszło.
Sam koncert był, ze strony zespołu znakomity. Odgrywanie płyty CD szło im lepiej niż analogów, szczególnie niebieskiego. Kazik zabawiał publiczność opowieściami z życia mieszkańców Republiki Południowej Afryki, dzięki czemu Mariusz MechaGodzinna miał czas na poukładanie sobie nut, które mu w szatni, dla zabawy pozmieniał Jasiu Zdun, po którym nikt by się takich zgrywów nie spodziewał.
– Cicha woda nuty rwie – zanucił mi Guma do ucha.
– Ucha cha! – odparłem, po czym złapałem Gumę pod łokieć i zatańczyliśmy krzesanego, ku uciesze gawiedzi. Z tym, że ci niezadowoleni z przenosin obrzucili nas kubkami z piwem. Hołota.
To podniosło nam ciśnienie, a tym co mieli, to nawet adrenalinę. A kiedy zobaczyliśmy jak pani panu zdziera maskę z twarzy i ucieka, to zaświeciły nam się oczka jak wilkom, kiedy poczują krew. Pierwszy ruszył Daro, za nim wywrócił się Kozi, Bartek chciał przez barierki ruszyć, ale zaczepił się o jakiś element i wisiał głową w dół, Cytryn nic nie widział, bo mu okulary zaparowały, a ja z Gumą wylewaliśmy sobie piwo z butów. Darek nie miał szans w pojedynkę, wiec tylko szedł i groził wszystkim surowymi konsekwencjami, na co ktoś zareagował śmiechem i został wyproszony, choć próbował udowodnić, że się nie śmiał, a nawet jeśli, to miał maseczkę i kto mu to udowodni. Wtedy stanął przed nim Wafel i odpalił termowizor, na którym ciepło w okolicach głowy przypominało coś jakby śmiech przez łzy. Wyrzuconego zamurowało i tylko coś odbąknął o prawniku, wolnych sądach i pozwie, za co dostał jeszcze kopa w pupę od miejscowej bramki.
Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że byli Kult Turyści. Widziałem Ptaka cień, Pancernego, Igora, byli Woźni, a Pan Woźny to chyba lekko już świecił, bo mu termos z uranem podobno przepuszcza. Byli silni poznańscy pielgrzymi: Kazio, Marek, Wujo Artur, był Hubert, Piotrek, Ania, Pati, Państwo Ciesielscy oraz, ze starego forum był też Chodi, który wystąpił w pięknym szalu z szynszyla, który kupił za bezcen, bo szynszyle, z powodów cowidowych w Dani wybili i cena poleciała na łeb, na szyję.
Po wszystkim, a zespół bisował trzy razy, bo płyta się raz zacięła, jak zażartował Wojtek, a to tylko klawisz Konradowi się zblokował, ten od G, popakowaliśmy urządzenia, za co pozwolono nam dopić resztki płynu ze zraszacza. Zawsze to coś, po tak ciężkiej robocie. Aha i jeszcze sklepik. Stoisko było za blisko tych antykowidowych nagrzewnic i Morawiec ze Zdunkiem zaczęli spływać z gorąca, Kazik się zlał z Irkiem, A Ghoesowi wyparował odwłok. Przed Gliwicami mieliśmy nauczkę, żeby się bardziej starać i dbać też o sklepik , a nie tylko o Anię.
W hotelu dostałem pokój z Cytrynem i Esem, tak zwany trójkątowy, jednołóżkowy. Nigdy w takim nie byłem, i nawet takiego nie znałem. Okazało się, że był to super hiper ekstrawagancki pokój dla par, którym nadeszła ochota na doczepkę, czyli trzeciego do tysiąca, jak wytłumaczył mrugając okiem wydawacz kluczy. Poskładałem wszystko do kupy już w pokoju. Łóżko było wielkie i miało jedną wielką kołdrę. Dlatego miętkiej gry być nie mogło, i Bartek z Arkiem poszli spać na podłogę, bo zastosowałem zjawisko fali, znane z jednostek wojskowych w czasach późnej komuny. Coś jak w wojsku. Wicie – rozumicie. I to było tego dnia na tyle.
Dzień przerwy pomiędzy koncertem wrocławskim a gliwickim postanowiliśmy spędzić we Wrocławiu. Nikomu nie opłacało, i za bardzo nie chciało się wracać do domu. W końcu trasa w tym roku była tak krótka, że chcieliśmy nacieszyć się swoją obecnością. Zespół wynajął sobie w hotelu salę, bo Irek Wereński i Morawka nie byli zadowoleni z tego jak zabrzmiały kawałki z niebieskiego analogu na poznańskim koncercie i chcieli je doćwiczyć, żeby były takie jak na czarnym. Technika i ochrona miały więc dzień tylko dla siebie. A Kajetan miał plan, który przedstawił na śniadaniu.
– Słuchajcie koledzy. Zamiast leżeć moszną i do góry, zagrajmy w grę. Wrocław pełen jest krasnali, i zawsze marzyłem o tym, żeby zobaczyć ich jak najwięcej. Podzielimy się na dwie grupy. Technika i ochrona, i zobaczymy kto znajdzie więcej krasnali.
– Ale nie będzie trzeba łazić kanałami? – zapytał przytomnie Seba, który pomimo tego, że wylał na siebie od wczoraj litr Brutala, dalej nie pachniał fiołkami.
– Wszystkie chwyty dozwolone! Ale jak nie chcesz, to nie musisz.
– To ja też kanały odpuszczę! – dopowiedział Piękny Roman.
– To co ochroniarskie sieroty? Wchodzicie w to?
Wafel aż pompki, które zawsze robi przed śniadaniem na jadalni, przestał robić, i w pół pompce zatrzymany odpowiedział:
– Proste. Już po was. Kto przegrywa stawia. Odnalezione krasnale będziemy fotografować i oznaczać sprejem. Wy będziecie malować dwie błyskawice a my znak KOW?
– A co to KOW? – zapytał przeżuwając jajo na twardo Guma.
– Kult Ochrona Walcząca.- odszyfrował skrót Wafel i odsłonił klatkę piersiową, na której lśnił nowy tatuaż, małego powstańca z twarzą Wafla.
Zamurowało nas, a Ania Kulpińska zemdlała, bo zamarzyło jej się stoisko koszulek z takim wzorem.
Wyjście ustaliliśmy na godzinę jedenastą, a na dziesiątą Wafel ustalił zebranie u nas w pokoju, czyli u mnie Esa i Cytryna.
– Górniak, masz kluczyki od busa? Wczoraj jeździłeś furmanką Romana.
– Mam. Aboco? – odpowiedziałem Waflowi.
– Abojajco. Zabierz ze sobą. O jedenastej zbiórka na dole. Kajetan wymyślił, ze jedziemy w dwie różne strony i walczymy w poszukiwanie tych karłów.
– Jakich karłów? – zapytał Esu.
– Srakich. Nie wiesz co to są krasnoludki?
– Takie karły z kosmosu? Takie Ufolódki.
– Trzymajcie mnie, bo mu jebnę. – Wafel się wściekł nie nażarty, bo śniadanie mu nie podeszło.
– Bartek, takie! – próbowałem temat poprostować i pokazałem mu zdjęcie Jeżyka.
– Jeżyk ma swoje pomniki? – kolega nic nie zakumał.
– Wynocha. Daro i Kozi zostają. Reszta won. Wyjaśnij temu przerośniętemu górnikowi o co chodzi Górnik.
– Dobra, dobra. Idziemy.
I poszliśmy do pokoju. Nawet Cytryn Esowi tłumaczył co i jak, i to też nie pomagało. Bartek nie znał bajek w których występowały krasnoludki. W ogóle to od dziecka rodzice czytali mu tylko „Przerwaną dekadę Edwarda Gierka”. Była to jego jedyna i najulubieńsza lektura, na bazie której uczył się czytać, myśleć i żyć. Krasnoludków nie było tam wcale. Zaczęliśmy więc od podstaw i na laptopie odpaliliśmy „ Królewnę i siedmiu krasnoludków” w wersji pornograficznej. I wtedy bramy umysłu się otwarły i coś zaczęło do mojego przyjaciela docierać.
O jedenastej spotkaliśmy się dwoma grupami. Ochrona i technika, w składzie: Esu, Cytryn, Daro, Wafel, Kozi – czyli my, i oni – Kajetan, Seba, Jasio, Przystojny Roman oraz Krzyś. Guma został, bo liczył ,że coś zagra na próbie a potem na koncercie, a Dżolo powiedział, że krasnoludki to mu mogą i te sprawy, i poszedł na miasto zakochać się Wrocławiem.
– Zasady znacie. Jedziecie na wschód, my na zachód. Pięć przystanków. I szukamy krasnali. – powiedział Kajetan, bo to on znał przepisy tej gry.
– Zaraz. A czemu my na wschód? Pewnie tam mniej krasnali, co? – zapytał Wafel.
– Nie wiem. Nie znam rozkładu.
– Skoro nie znasz, to my jedziemy na zachód, panie akustyczny.
– To może rzucimy monetą? – Kajetan coś blefował, jak w pokerze.
– Nie. My na zachód albo nie gramy.
– No dobra. Papier, nożyce, kamień?
– A lunąć ci? My zachód, wy wschód, Putiny ze wsi.
– No, no. Tylko bez takich mi tu. – Seba się zjeżył. – Chodźmy Kajtek.
I poszli. Mieszkaliśmy w centrum, blisko dworca. Pierwszy przyjechał tramwaj ich. Wsiedli i pojechali, nawet nam nie machając na pożegnanie.
– Krasnal ich jebał brodą – westchnął Kozi i się uśmiechnął do Darka.
– Chłopaki. Nigdzie nie jedziemy. – odpowiedział uśmiechem Wafel.
– Ale jak to? A reguły? – zdziwił się Cytryn.
– Leguły są dla słabych, powiedz im Wafel.
– Dokładnie. Najwięcej krasnali jest tutaj, w okolicy. Więc po co jechać? Mało tego. Weźmiemy busa i je pozbieramy! I zwieziemy do mojego pokoju. Będę królem Wrocławskich Krasnali!
„Geniusz” pomyślałem. Prawdziwie genialny geniusz. Miał chłop łeb. Nie ma co. Ale ja miałem kluczyki.
– To niesprawiedliwe. Tak się nie robi. To nasi przyjaciele. No i jak tak kraść te małe stworki. Serca nie masz. Nie dam kluczy!
– Zamknij się Górnik. To zabawa. Ale z tych, które trzeba wygrać. Rano krasnale oddamy.
Uległem. Pierwsze cztery wyrwaliśmy z okolic hotelu i zanieśliśmy pod busa. Jak je pakowaliśmy, to Bartek z Cytrynem przywlekli te postaci, które stały przy Świdnickiej. Na szczęście tylko siedem, bo reszta była po drugiej stronie. Wafel wybuchnął jak bomba jądrowo – neutronowa.
– Co wy tu debile wleczecie? To są kurwa krasnoludki?
– Chyba – zaskoczony Esu nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył.
– To jest ewolucja. Od człowieka do krasnala. – Cytryn zaczął tłumaczyć coś mętnie – Stąd postanowiliśmy i to zabrać, a także zaliczyć punktowo każdą rzeźbę razy sześć. Legenda mówi…
– Gówno mnie obchodzą legendy. To są krasnale. Malutkie. Lekkie. Brodate. Kochane. A to to. To to nawet brody nie ma! – pokazał na nasze figury i na te, które chłopcy przywlekli.
– Ale w tym filmie co mi tata pokazał…
– Nie komplikuj. Zanieście to z powrotem – zakończyłem temat.
Cytryn zrobił „phi”, poczym złapał rzeźbę kobiety w kroku i demonstracyjnie ruszył oddać ludzi i pół ludzi na miejsce.
Koło godziny szesnastej mieliśmy w pokoju Wafla siedemdziesiąt krasnali, dwadzieścia u Gumy i Darka i dwa na moim trzyosobowym łóżku, bo z krasnalami spać mogę, ale z żywymi chłopakami to już nie bardzo. Kiedy drzemałem przed ogłoszeniem wyników, do naszego pokoju wpadł Kajetan.
– Goomi. Co to jest?
– Gdzie? A to! – popatrzyłem w lewo i wprawo, na wystające spod kołdy łepki krasnali – Bartuś i Aruś. Moi współspacze!
– Skąd to masz? Nie tak się umawialiśmy.
– Wiem. Wiem. Wiem. Ale nasz dowódca Wafel zmienił lekko zasady i nie miałem nic a nic do powiedzenia. Zrozum. A wy ile znaleźliście?
– Dwa mniej niż wy. Ale my te pięć przystanków przejechaliśmy. Szkoda słów. Idę z tym oszustem porozmawiać.
Daleko nie miał, bo Wafel mieszkał po lewej naprzeciw nas. Nie minęła minuta, kiedy z korytarza rozległ się wrzask, potem krzyk, potem o kurwa, a potem zbiegli się wszyscy którzy na naszym piętrze mieszkali, a byli akurat w pokojach. Wstałem więc i ja. Widok był dziwny. Z pokoju Wafla wylewały się krasnale, aż pomiędzy nimi ukazał się Wafel ze sztuczną czarną brodą.
– Już otwieram – powiedział i wtedy nas zobaczył. – No i co? Jestem królem wrocławskich krasnali. Zawsze nim byłem.
Nikt nic już nie powiedział. Tylko Wieteska kazał nam wszystko zanieść na miejsce zanim ktoś zgłosi kradzież. I że porozmawiamy jak Kazik wróci, bo jest obecnie na tajemnym koncercie Marcina Świetlickiego, w miejscu nikomu nie znanym.
– I lepiej, żebyście to zrobili zanim mistrz wróci, bo nawet nie chce myśleć, co może się stać. Taki wstyd.
Do północy posprzątaliśmy wszystko. Może nie wszystkie krasnale wróciły na swoje miejsce, ale czy to ma znaczenie? W końcu sztuka jest sztuka, a te się zgadzały!
Przed Gliwicami formacja Kult Ochrony nie została rozwiązana, ani nawet zawieszona. Chyba za duży koncert nadchodził, żeby nas likwidować. A poza tym wszystko odbyło się poza godzinami pracy i to zadecydowało o karze. Ale jaka ona miała być, dyrekcja postanowiła nam ogłosić przed wyjazdem. No to do jutra. Pożyjemy, zobaczymy.